Obserwatorzy

środa, 21 listopada 2012

Słabość do wózków.



Wczoraj zdarzyło mi się znów ukraść koszyk. Właściwie to go uwiodłam z wdziękiem. Brawurowo. Nie po raz pierwszy. To już przechodzi w proceder. Ja taka porządna matka i żona, a tu takie rzeczy! Próbowałam przeanalizować trasę kidnapingu. Musiało się to stać gdzieś na poziomie działu warzyw i owoców. Zamiast pomidorów, które własnoręcznie włożyłam do swego koszyka znalazłam zupełnie inne. Najbardziej mnie zabolał kilogram kiwi. Zdrowe są. Będzie musiała rodzina polubić... Później już tylko moje własnorecznie wybrane produkty. Szampon do włosów i takie tam. Najważniejszy był sos pomidorowy do mięsa, a szampon mniej istotny. Ostatecznie mogę pójść raz z nieumytymi włosami. A na obiado-kolację coś jeść niestety trzeba. No i wyszło na jaw, że czasami kupuję gotowce. Podrasowuję je po swojemu. Są jak domowe. Mamo, nie czytaj tego! Naprawdę rzadko mi się to zdarza. Ale trzeba sobie radzić w rodzinnej dżungli zdominowanej przez mężczyzn. Na szczęście dwóch z nich lubi gotować. trzeci zaś - smakować i krytykować. Oczywiście! Zgadzam się, że mężczyźni są najlepszymi kucharzami świata! Z radością oddaję im palmę pierwszeństwa na tym polu. Chociaż takich "szikonow" żaden z nich nie potrafi zrobić tak dobrze jak ja! Palce lizać! Sos beszamelowy nie ma sobie równego!

Wczorajszy koszyk to małe przewinienie. Kiedyś w grand surface czyli w dużym supermarkecie buchnęłam chłopu wózek z zakupami. Wypełniony po brzegi. Po dach chciałoby sie powiedzieć. nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu zdarza się podmienić wózki w sklepie, gdyby nie fakt, że ja własnie zaczynałam zakupy i mój wózek był jeszcze zupełnie pusty. jak mozna sie nie zorientować pchając przed soba taki ciężar!

Wyobrażam sobie frustrację faceta, gdy w pocie czoła doszedł do ostatniej pozycji na swojej liście pieczołowicie spisaną przez żonę ( z pewnością zajęło mu to ze dwie godziny), a tu zakupy znikły!

Ale dopadł mnie w alejce z proszkami do prania i zaczęliśmy wyrywać sobie z pasją obiekt naszego pożądania. On ciągnie w jedną, a ja w drugą stronę. Nie dam! Nie oddam tak łatwo!
- To mój wózek!
- Nie, mój!
Jak Whoopi Goldberg w filmie "Duch" gdy nie chciała oddać czeku zakonnicy. 
W końcu oświeciło mnie, że walczę jak lwica nie o swoje. Oddałam. Ze wstydu skryłam się w dziale mrożonek by ochłonąć trochę. 

Swoich wózków nie poznaję, ale i ludzi też. Ale o tym prochain fois.

3 komentarze:

  1. OOO, jak mnie tu znalazlas? wyswietla sie w liscie aktualizacyjnej?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie zdarzyło się dodac swoje zakupy do czyjegoś koszyka i facet też był oburzony, bo nie wiedział co mu dorzuciłam a miał sporo w koszyku:)

    OdpowiedzUsuń