Codziennie jadą do pracy przejeżdżam między dwoma
jeziorkami w pobliżu Place Flagey. Sam plac długo nie był ładny: “rozjechany” w
każdą stronę żelaznymi szynami tramwajowych linii, szaro-bury, haotyczny. Monumentalne gmachy z lat 30 nie należą do
najpiękniejszych na świecie, za to jak na ówczesne standarty były bardzo
nowoczesne. Jednak otoczenie, położenie na styku ważych komunikacyjnych tras,
bliskość malowniczych jezior ( stawów?), unoszący się duch pobliskiej Avenue
Louise i historyczna przeszłość sprawiły, że to jedno z najczęściej
odwiedzanych miejsc w mieście. Niemałą role w dodaniu temu miejsca atrakcyjności
odegrała przebudowa całego placu.
Spośród wielu pomysłów na nowy image zwyciężył ten wybrany przez większość obywateli. To oni
zadzcydowali o obecnym kształcie placu.
Rozpoczęto budowę.
Kopali, kopali, kopali. Wykopali gigantyczny dół.
Budowali, budowali, budowali…
Zakopali, zakopali, wyrównali…
Tramwaje i autobusy “puścili” bokiem, dookoła, by
nie przecinały placu pośrodku. Budowa trwała chyba z … 10 lat! I niech ktoś coś
złego na Polaków powie! Że niby u nas przekracza się wszelkie terminy. Pewnie łatwo
budować nie było, wszak to miejsce bardzo bagienne w przeszłości. Ale nie wiem,
czy to usprawiedliwa te 10 lat budowania.
Powstała wielka przestrzeń z małymi tryskającymi z
ziemi fontanienkami. Radość dla małych i dużych w upalne dni. W niedzielę
miejsce targowe, jak również królestwo akcji, animacji, festynów, koncertów.
Aha, pewnie się zastanawiacie, co powstało w tej jamie co ją 10 lat dłubali. Jest to nowoczesny, podziemny parking na
ponad 180 samochodów. Bardzo praktycznie. Sama nieraz z niego korzystam,
zamiast krążyć bezowocnie po okolicy w poszukiwaniu miejsca.
Place Flagey wszelkiego rodzaju kulturą aż ocieka:
jazz, blues, darmowe koncerty przy kuflu belgijskiego piwa, maratony filmowe. Kultowy
bar Café Belga to miejsce znane wszystkim pokoleniom brukselczyków. Jedni
nienawidzą, inni kochają to miejsce. Będzie jeszcze o tym niebawem oddzielny
post.
Ale w międzyczasie nawiedziła Belgię długo
oczekiwana przez niektórych zima. I się zaczęło! Grupa czterech przyjaciół, szalonych
artystów, miłośników sztuki efemerycznej schwyciła za łopaty i szpadle i oto co
powstało. Zobaczcie na zdjęciach. Belgowie nie przestaną mnie zadziwiać. Z jednej strony poukładani,
przewidywalni, nudni. Z drugiej miłośnicy wszelkich spontanicznych kulturalnych
happeningów ulicznych. Sztuka jest dla nich jak fetysz.
Nazwy poszczególnych gigantycznych rysunków na śniegu
noszą nazwy powstałe z gry słownej FLAGEY , nazwy placu. Mamy więc:
Place Flageolet.
Poisse Flagey.
i inne...
Wszystkie zdjęcia pochodzą z : lacapitale.be
Więcej zdjęć można znaleźć na ich stronie na
Facebooku:
a to ciekawostka! dzięki :)
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że zdążę zobaczyć, nim wszystko stopnieje :)
Kasiu, wczoraj jechalam z pracy - juz niestety nie bylo znaku ):
UsuńFajne są takie spontaniczne akcje. Dobrze przemyślane inwestycje nie muszą być realizowane w błyskawicznym tempie. Ważne, żeby je realizować. U mnie te ruiny na górze bloga czekają na zagospodarowanie już prawie 70 lat. Od 20 lat coś robią, tzn. sprzedają i kupują grunty, budują baraki i je burzą a pod żadną inwestycję nikt nie wbił nawet łopaty...
OdpowiedzUsuńPodoba mi się flageolet, bo to po prostu flażolet (nie potrzebowałem nawet słownika, bo grałem niegdyś na gitarze)! Kultura nie zawsze kosztuje zbyt wiele, nie zawsze musi być wysokich lotów, ale zawsze powinna docierać do dużej liczby odbiorców.
Mnie się podobała artystyczna akcja dla mieszkańców Gdańska.
http://www.trojmiasto.pl/swieta2012/
O masz racje! Juz to gzies widzialam. Belgowie to dobrze zrozumieli, tu kultura mala lub duza dociera w kazdy zakatek i to chyba najwazniejsze, pobudza wyobraznie, inspiruje, jeste za!
OdpowiedzUsuńja próbuję być Skarbianką ze Scharbeeku, a Ty? :)
OdpowiedzUsuńPrzy takiej pracy Szaleni Artysci rozgrzali sie bardzo /smiech/ i efekty tej goracej pracy znakomite!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith