Obserwatorzy

czwartek, 28 marca 2013

My Smeagole.




Moja najlepsza koleżanka N.  jest głęboko niewierząca i antyklerykalna.  Jej żarliwa niechęć do wszystkiego co długie, czarne z guzikami ma w dużej mierze podłoże w traumatycznych przeżyciach jej ojca w dzieciństwie.  Ja z kolei jestem wierząca. I niepoprawna politycznie, przyznając się do takiego “archaizmu” w antychrześcijańskiej Belgii. Dziwne to czasy, gdy wiara i światopogląd stały się sprawą głęboko intymną, a to jak i z kim sypiamy stało się tematem publicznej debaty i głosowania. A ja głupia myślałam, źe jest odwrotnie. Że seksualność jest sprawą bardzo osobistą, a to gdzie, komu i co kto wsadza, mówiąc trywialnie, nie powinno wychodzić za próg alkowy. Widać moja toffinkowa blond głowa jest za ciasna by to zrozumieć.

 “Swat” jak mówią Flamacy. Nieważne, o czym to ja mówiłam…
Aha, no więc różnimy się z N. jak ogień i woda. Ja, nawet gdybym mieszkała na pustyni, Marsie, czy pod kołem biegunowym, i nie słyszała o Chrześcijaństwie, ani żadnej innej religii - podświadomie przeczuwałabym obecność Boga i ciągle byłbym głęboko wierząca. To sprawa bardziej osobistego spotkania, niż poznania rozumem. A ten typ, czyli ja - tak ma. 

Normalnie takich jak ja N. uważa za naiwnych. Ale nie mnie, bo się ze mną przyjaźni.


W pracy mamy też C. Gdybym najprościej miała opisać tę osobę, ujełabym to następująco: marne życie, marna moralność, marna ocena świata. To taki ktoś co rękę karmiącą odgryzie. Nie dostrzega w nikim dobra, mnie też za plecami obgaduje. Jej życie to ciągła bitwa, środowisko wojny, tylko tak potrafi funkcjonować, przez eleminację innych. W tym kąsaniu dostrzegam bezradność. Nasz Kajtek też się odgryzał zanim poczuł się kochany. Obcych nadal gryzie pierwszy. Uprzedza atak.
C. czasami przychodzi głodna, niewyspana, albo ze śliwą pod okiem i pyta czy nie mam nic do jedzenia. 
N. w swoim wrodzonym   poczuciu  sprawiedliwości nie może tego znieść. “Ona ci nawet dzień dobry  nie mówi z rana, jak ma muchy w nosie” - jątrzy -“demoralizujesz ją!”.
N. nie może pogodzić się z tym, że ktoś obok przechodzi i nie mówi dzień dobry, a później prosi o suchą bułkę choćby. I tu dochodzę do tego, dlaczego zaczęłam od wiary mój post.
Bo mówi się, że wiara ogranicza, nakłada na człowieka pęta. A ja czuję, że w wielu sytuacjach, również jak ta jestem cudownie wolna, a N. w swojej niewierze ograniczona barierą racjonalizmu. Moja wiara nie karze oczekiwać mi wzajemności. W imię mojej wiary nie obchodzi mnie czyjeś “dzień dobry” czy akt docenienia mojego życzliwego gestu. Nie postrzegam tego świata jako portu docelowego, ale fragment podróży.  I nie oczekuję sprawiedliwości za bardzo tu i teraz. N. liczy się wyłącznie tu i teraz. I to co poczuje dotykiem i zobaczy na własne oczy, pojmie rozumem. Dlatego też jej piękna blond głowa nie jest nigdy wolna od analizy. Pracuje na najwyższych obrotach starając się wszystko zrozumieć i uzasadnić. Można temu życie poświęcić. I nie dojdzie się prawdy.


-          Ona jest zła! - mówi N.
- A pamiętasz Smeagola z “ Władcy Pierścieni”? – pytam -Też był zły, a budził litość. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu nim jesteśmy. Słuchaj - próbuję jej tłumaczyć -“ To tylko mała biedna istota, która w danym momencie życia znalazła się na mojej ścieżce, przeminie jak ja i ty, jak wszystko. To jak się zachowuje nie ma najmniejszego wpływu na moje samopoczucie, myśli, uczucia względem niej. Ale to jak ja się wobec niej zachowam, może mieć wpływ na jej życie. Może po to spotyka na swej drodze różnych ludzi by zobaczyć w ich oczach coś więcej niż skrzywiony obraz świata, który w sercu nosi. Moja wiara pozwala mi być pewnym, że jednak została stworzona na czyjś obraz i podobieństwo i pierwowzorem nie był Smeagol. Nim stała się później.
N. wzdycha i mówi: “ Jesteś niereformowalna, ale zazdroszczę ci takiej postawy. Ja nie potrafię się zdystansować.  Chapeau bas

Wczoraj wieczorem zaglądam na jeden z blogów. Jest prawie przed północą. Jakiś chłopak, a raczej mężczyzna grzebie w swojej duszy, boksuje się z własnymi demonami, próbuje dojść ładu. “ I to pisze człowiek, który nie wierzy w Boga – czyli ja” – kończy swój wpis. A tyle jest w tej walce poetyki, głębi; a w niewierze - wiary, że aż się do siebie uśmiecham.
“ Jestem o ciebie spokojna. Nie martwię się, na szczęście Bóg w ciebie wierzy J” - piszę
Dziękuje kaps lookiem i uśmiechając się życzy mi dobrej nocy…

Tak mnie jakoś dziś na teologiczne refleksje wzięło, może z powodu Wielkiego Czwartku… ale mogę pisać co chcę, u siebie jestem, prawda? 
Pozdrawiam toffinkowo.

środa, 20 marca 2013

Uczciwy czytelnik!



lawka.pl 

Spóźnił się z oddaniem książki do biblioteki o 69 lat. Ale miał dobre wytłumaczenie
Pracownicy Centralnej Biblioteki w Tallinie musieli być w szoku, gdy zgłosił się do nich pewien 85-letni Estończyk z książką, którą wypożyczył jeszcze w czasach II Wojny Światowej.
Z adnotacji wykonanych na stronie tytułowej wynikało, że powieść "Valitud Teosed" estońskiego pisarza Eduarda Vilde została wypożyczona 7 marca 1944 roku, w czasach, gdy Tallinbył okupowany przez wojska niemieckie.
85-latek tłumaczył, że nie oddał książki na czas, gdyż podczas jednego z nalotów przeprowadzonych przez Sowietów, jedna z bomb trafiła w gmach biblioteki, a zniszczenia spowodowały, że placówka została zamknięta aż do listopada. Po walkach o wyzwolenie miasta przeszło 20 tys. mieszkańców znalazło się bez dachu nad głową, obywatele cierpieli też z powodu głodu i chorób. Trudno wymagać, żeby w tak ponurych czasach, ówczesny nastolatek, mógł pamiętać o zwróceniu powieści.
Gdy jednak po wielu latach staruszek odnalazł ją i przypomniał sobie jej losy, postanowił spełnić swój obowiązek i książkę zwrócił. Co więcej, był gotów zapłacić za przetrzymanie, jednak władze biblioteki miały na tyle taktu, że odstąpiły od wymierzenia kary.

GLK. źródło: http://deser.pl

poniedziałek, 18 marca 2013

Mieszkać w wysokiej wieży otoczonej fosą...




“Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą. Mam parasol, który chroni mnie przed nocą. ” tak na upartego mógłby zaśpiewać sobie właściciel tego nietypowego domu. 10 lat trwała walka z urzędnikami  o pozwolenie na remont i zaadaptowanie na lokum mieszkaniowe starej wieży ciśnień w pobliżu lotniska w Zaventem.  Ale chyba było warto. Wieża administracyjnie leży w obrębie Kortenbergu, gdzie mieszkam. Choć z daleka wydaje się, że to dość “chudy” budynek, w rzeczywistości jest obszerny i na pewno spełniający potrzeby rodziny. Na parterze znajduje się wielki garaż i duży hol z klatką schodową ( podejrzałam przez okno). Z boku dobudowano windę, która wwozi pasażerów do podniebnego gniazdka uwitego w “kapeluszu”. Wschody i zachody słońca z takiego miejsca – z pewnością warte były zachodu i determinacji! 




środa, 13 marca 2013

Nie będzie końca świata!


www.polityka.pl

Moja przyjaciółka może spać spokojnie. Papieżem został nie Murzyn i nie przyjął imenia Piotr, kładąc tym samym kres wszelkim spekulacjom na temat końca świata głoszonych przez wszelkie głośne przepowiednie. Wydaje się być skromny i z charyzmą. Niespodziewany wybór na chwilę zamknął usta telewizyjnym komentatorom. Nie przygotowali się na tę kandydaturę, nie mieli ściągawek z życiorysem :) i musieli improwizować. Jestem dobrej myśli co do nowej głowy kościoła. mam nadzieję, że pójdzie we właściwym kierunku, bo potrzeba charysmatycznego człowieka na trudne czasy.
I to wszystko na dziś.Bardzo krótko. Jednak nie to mnie zaskakuje. Ze zdziwieniem stwierdzam, że Nie-co-dziennik staje się powoli dziennikiem. Wow! Zaczynam pisać regularne notki. Dobry znak!

wtorek, 12 marca 2013

Na żywo z Brukseli!




Dzisiejszy dzień przyniósł nagły nawrót zimy i załamanie i tak nie najlepszej pogody. Zaraz po otwarciu drzwi o 6.00 rano, psy pozapadały się po tłuste brzuchy w puchową, śnieżną pierzynę. Tym samym wczorajsze zapowiedzi pogodynek stały się może nie ciałem, ale białym puchem. Choć osobiście wolałabym, żeby wiecie w co się zamieniły…
Jedynie żabka na małym ekraniku w biurze mego męża przepowiadała niezgodnie z zastanym stanem faktycznym. Ale chyba jej się coś w elektronice poprzestawiało bo ona już od dawna co innego niź wszyscy. Słońce jak baleja, a ona pod parasolem kumka. Deszcz pada, a u niej nad głową złota kula świeci. Wiadomo – żabka chińska – to może na lokalną pogodę zaprogramowana, albo na łączach coś jej gruchnęło.
Pierworodny po drodze bardzo na mnie psioczył, że ja dla kaprysu do pracy w taki dzień jadę, a on przeze mnie musi do szkoły ( bo szkoła po drodze). Częściowo miał rację, bo na drogach była już mała apokalipsa. Warunki pogodowe plus wątpliwe umiejętności prowadzenia aut lokalnych kierowców  w pakiecie z letnimi – w większości oponami – to mieszanka naprawdę piorunująca!

Ale ja musiałam, bo dziś do nas Amerykanie przylecieli rozliczyć swój europejski folwark z pracy. Ostatnim razem wyjechali stąd w wielkim szoku. Wiedzieli, że Europejczyk potrafi, ale żeby aż tak! Teleworking, każdy robi co chce, dyrektorów więcej niż pracowników, a firma ledwie zipiąc walczy z kryzysem… Zasępili się, podumali i jak im pierwszy szok minął, przysłali z “Niu Jorku” nowe dyrektywy pozbawiające nas wszystkich przywilejów… Powiedzieli, że  NAWET oni TAK ( z naciskiem na słowa: "nawet" i "tak") w Ameryce nie pracują!

Gdy odstawiłam młodego pod szkołę, wdepnęłam w niekończący się korek na jednej z głównych alei. Bez możliwości zboczenia w jakąś uliczkę i bez szansy na odwrót… 

A co robił Bruce Lee gdy popadał w pułapkę bez wyjścia? Siadał i czekał spokojnie na zmianę okoliczności. Zrobiłam dokładnie to co mistrz zrobiłby na moim miejscu. A jako ciekawska blondynka lubiąca podpatrywać życie sięgnełam po aparat fotograficzny – mego nieodłącznego towarzysza – I zaczęłam pstrykać fotki zaśnieżonym  autom, drzewom, domom. Jutro ma być bardziej sucho i bardziej zimno, brr. A oto wyniki mojej reporterskiej pracy :)











poniedziałek, 11 marca 2013

Od nadmiaru tego szczęścia można oszaleć!



www.cafebabel.p


Belgowie psioczą na politykę, ale nie przejmują się nią aż tak bardzo jak my. Nie są też patriotami w naszym rozumieniu. Pewnie w tym jakaś logika jest. Gdyby tak wszystko brali do serca, przyszłoby im oszaleć. My mamy na głowie jeden rząd – oni…
W Belgii istnieją: 3 wspólnoty językowe ( walońska, flamandzka, niemiecka), oraz 3 regiony ( Flandria, Walonia, Bruksela). Region flamandzki i flamandzka wspólnota językowa tworzą wspólny rząd i parlament. Poza tym każdy z pozostałych regionów i pozostałych wspólnot też posiadają  swój odrębny rząd i parlament. Wiem, wiem, można się pogubić… Wygląda to tak:
Region + wspólnota flamandzka = 1 rząd i parlament;
Region waloński                          = 2 rząd i parlament;
Region Bruksela                         = 3 rząd i parlament;
Wspólnota walońska                  = 4 rząd i parlament;
 Wspólnota niemiecka                = 5  rząd i parlament;
Poza tym trzeba mieć jeden wspólny rząd i parlament, czyż nie? A więc jest jeszcze  szósty, wspólny rząd i parlament


Poza tym wszystkie części społecznego życia ( szkolnictwo, opieka społeczna itp) leżą w gestii poszczególnych rządów regionalnych, tak że w życie przeciętnej belgijskiej rodziny ingerują różne, niezależne od siebie ośrodki władzy. No i jeszcze jest król, którego praca polega głównie na… nic nierobieniu i przede wszystkim nie wtrącaniu się w pracę rządów. Dlatego ten ostatni ma tyle zwolenników, co przeciwników.


A cały ten galimatias językowo-rządowy na obszarze 30 528 km2.
Dlatego nie dziwi mnie, że:

-       Belgowie mają do administracji stosunek mocno obojętny,
-       Rzadko demonstrują, lecz olewają władzę,
-       Wierzą, że największym okupantem kraju jest jego własny rząd,
-       Uważają swój kraj za zbiór przepisów, coś umownego, co równie dobrze nie musi istnieć w takiej formie,
-       Najważniejszy dla nich jest ich domek z ogródkiem i konto w Luksemburgu, coby ich własne rządy nie okradły ich do cna,
-       I aby ze dwa razy do roku poleżeć przy willi z basemen w Hiszpanii, albo na plaży w Egipcie.


Kurczę, jak tak na nich patrzę, wydają się od nas mniej zestresowani, nawet z sześcioma rządami na głowie… 



kleepik.blogspot.com

czwartek, 7 marca 2013

Wielokulturowość.




Mój ostatni post był taki trochę przygnębiający. Chciałabym więc dziś nieco optymistyczniej. O tych lepszych stronach Belgii. Temat mego posta zdradza tytuł, ale po kolei.
Wczoraj poszłam do pobliskiego fitness klubu zapisać się na jakieś fikołki i na zumbę. I nie dlatego, że należałoby na wiosnę zadbać o figurę. To sprawa drugorzędna. W moim wieku, jakoś tak siebie mocno polubiłam, że nawet drobne niedoskonałości ciała mogę zaakceptować i przekuć je w zalety. Nobody perfect!
Ważniejszym powodem jest zdrowie i związane z nim samopoczucie, a poza tym nie mam ochoty wymieniać całej mojej garderoby o numer więcej. A te wszystkie sukienki poutykane w czeluściach szafy i nigdy jeszcze nie noszone! Nie, to byłoby zbyt dramatyczne przeżycie!
Zachodzę więc do mego kameralnego klubiku, którego właścicielem jest Włoch, a trenerami: Macedończyk, Arab, Belg, Gwadelupianin (?) z dredamina głowie, oraz kilku innych. Każdy innej narodowości. Obok mnie ćwiczy sympatyczna Litwinka, a z drugiej mojej strony Niemka. Wieża Babel!
Każdy mówi innym fancuskim lub innym angielskim, ale wszyscy jakoś się dogadują. Wszyscy podpatrują się życzliwie i uczą się akceptować innych. To bardzo otwiera na ludzi, burzy granice. Bo niby każdy z nas inny, ale wszyscy mamy jednakowe potrzeby: akceptacji, miłości, zrozumienia… Pisałam kiedyś szerzej o tym tutaj: Tower of Babel








W związku z tym, że Belgia jest prawdziwym wielkim tyglem różnych narodowości, nikogo nie dziwi na ulicy nieznana mowa czy inny kolor skóry. Belgowie opracowali genialny system szkolnictwa, z myślą o takich właśnie obcych-przyjezdnych nie znająych języka francuskiego.
Gdy przyjechałam do Belgii, nasz syn miał 10 lat I nie znał ani jednego słowa w rodzimym języku. Poszedł do jednej z niezłych szkół, w dzielnicy gdzie zamieszkaliśmy. W jego klasie było może 14 osób, co pozwalało nauczycielce skupiać się na  indywidualnej pracy z każdym dzieciakiem. W 14-osobowej klasie było… 13 różnych narodowości. Równocześnie z normalnym programem, dzieci realizowały intensywny kurs języka francuskiego. I nie jest to jakiś pojedyńczy przypadek – taka szkoła. To raczej norma w Belgii. Dzieci kończą szkoły nie w takim stresie jak u nas, dostają się na dobre studia, a jak trzeba to zostają na drugi rok, co bynajmniej nie jest dopustem bożym i wstydem. Dyrekcja decyduje się nieraz na ten krok, nawet w wypadku bardzo zdolnych dzieci, gdy uważa, że nie są dostatecznie dojrzałe, czy autonomiczne by stawić czoło trudniejszym zadaniom w wyższej klasie. Bo na autonomię, samodzielność, kreatywność kładzie się ogromną wagę! Stąd kontrakty, umowy, które spisują uczniowie z nauczycielami i dyrekcją odnośnie różnych problemów czy to organizacyjnych, czy wychowawczych i zobowiązują się je wypełnić.

Najlepszym kolegą mego syna jest… Mongoł! Stąd znajomość mongolskiej kultury, zwyczajów, a nawet historii. No i głupio zakrzyknąć  na kolegę gdy nas zdenerwuje: “ Ty Mongole!” 
Kiedyś uczył się z nim chłopak, który był wnuczkiem afrykańskiego króla, a koledzy Turcy dowiedzieli się właśnie od mego syna o zaborach Polski i o tym, że to właśnie Turcja nigdy owych zaborów nie zaakceptowała i zawsze wywoływała polskich posłów, mimo, że nasz kraj nie istniał na mapie. Moją kierowniczką w pracy była córka senegalskiego szamana i króla wioski… Czyż można znaleźć barwniejsze otoczenie i większą różnorodność w kraju o powierzchni mniejszej od jednego naszego województwa? Wielokulturowość może być darem, pod warunkiem, że mądrze się z niej korzysta. 

środa, 6 marca 2013

Demokracja.








Jeśli nazywanie rzeczy po imieniu jest rasizmem, to proszę bardzo, mogę być rasistką.
W jednej z gazet dojrzałam notkę, że w Hamburgu zamieniono kościół na meczet. Cóż, ta wiadomość bynajmniej nie zdziwiła, choc zasmuciła.  Wobec ogólnego kryzysu kościoła w świecie powszechne jest sprzedawanie zamkniętych na głucho świątyń. Prym w tym wiodą na wskroś laickie kraje jak na przykład Holandia.Niebawem w Brukseli powstanie centrum handlowe w kościele świętej Katarzyny w sercu miasta i tak dalej i tak dalej. ..
Ja przy okazji tej informacji chciałam otworzyć debatę nad tolerancją i przekroczeniem jej granic. Jak wiadomo Europa jest portem docelowym emigrantów z wielu arabskich krajów. Normalka. Ludzie migrują. Nie tylko Arabowie. Polacy, Litwini, Belgowie też. Z jedną malutką  ledwie widoczną różnicą. Większość emigrantów wprowadza swoje własne zwyczaje z jednoczesnym respektem zastanych w danym kraju praw i obyczajów. Większość, podkreślam: nie wszyscy, lecz większość emigrantów arabskich czynią sobie obcą ziemię poddaną w sensie dosłownym.
 W kraju, gdzie mieszkam co czwarte rodzące się dziecko ma na imię Mahomet. W pracy, gdzie pracuję, wyznawcy Islamu mają salę modlitwy, do której mogą chodzić w ciągu dnia pracy. Wyznawcy innych religii ( mimo, że liczniejsi) takich przywilejów nie posiadają w międzynarodowej firmie. W kraju o korzeniach i ściśle chrześcijańskiej kulturze, nie mogę denerwować wyznawców Allaha krzyżykiem na szyi i widokiem choinki w święta. To wszystko w imię szeroko rozumianej demokracji. Jeśli mam odmienne zdanie, to w imię tejże demokracji, muszę je w sobie zdławić bo w przeciwnym razie będę okrzyczana rasistką Taaak...
Wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Z perspektywy swojej podlaskiej wsi sprawa nie wyglądała tak groźnie jak w rzeczywistości. Równie dobrze mogłam się wtedy przyłączyć do tych co z pobłażliwością spoglądali wiele lat temu na Łysiaka, który jako jeden z pierwszych prorokował islamizację Europy. Kiwać dobrotliwie głową: wariat, twórca jakiejś teorii spiskowej. W świetle zaistniałych faktów obawiam się, że był nie wariatem, lecz wizjonerem.
Dziś gdy patrzę jak w autobusie miejskim sędziwa babcia jest w swoim własnym kraju opluwana przez arabskich wyrostków za to, że śmiała im zwrócić uwagę przy milczącym, sterroryzowanym tłumie pasażerów,ze mną włącznie;
gdy widzę trzęsących się ze strachu policjantów, którzy podczas interwencji ważą każde słowo by nie być posądzeni o rasizm (wszak każde słowo może być użyte przeciwko tobie);
gdy w okna moich znajomych staruszków Belgów co wieczór walą pięściami arabscy chłopcy, krzycząc: “ Brudny Belgu, kiedy sprzedasz nam swój dom!”
gdy codziennie spotykam podobne przypadki - pytam się samą siebie o granice demokracji. Oczywiście, żeby mi zaraz ktoś nie zarzucił, że przecież podobne przypadki różnych wynaturzeń społecznych zachowań można spotkać na polskich i nie tylko ulicach. Zgoda, tak samo jak zgadzam się, że nie wszyscy Arabowie tacy są. Znam osobiście wspaniałych, prawych ludzi arabskiego pochodzenia. Ale przyznacie chyba, że z tą słynną europejską demokracją dzieje się źle.
Polityka brzucha i wykupywanie nawet już całych ulic przez muzułańskie gminy w Brukseli postępuje po cichu, ale pełną parą. Jak to się odbywa opowiadał mi arabski kolega w pracy. Podczas zamieszek kilka lat temu na ulicach Brukseli ( co też było maksymalnie wyciszone przez media) demonstranci krzyczeli, że Chrześcijanie są gorsi od psów ( a według arabskiego prawa, pies to zwierzę nieczyste i ortodoksyjny Arab musi myć dziewięć razy ręce po dotknięciu psa. Arabowie nie mają psów w domach.) Nie ukrywają też, że marzą uczynić Belgię państwem religijnym i co za tym idzie – wprowadzić szariat. Kiedyś, gdy czytałam “Wściekłość i dumę” czy “Siłę rozumu” Oriany Fallaci targały mną mieszane uczucia. Dziś wiem, że było w tym dużo prawdy i realnego widzenia problemów współczesnego świata.
Arabowie dużo powołują się na europejską demokrację dla osiągnięcia swoich politycznych celów. Uważają się też na otwartych i tolerancyjnych. Spróbuj jednak wwieźć Biblię do np. Arabii Saudyjskiej, szybko przekonasz się, że tolerancja to pojęcie względne.
Do islamizacji Europy nie jest potrzebna żadna wielka rewolucja, czy wojna. Za pare dziesiąt lat, dzięki “polityce brzucha” taką małą Belgię wyznawcy Allaha dosłownie przykryją czapkami. I wtedy dumni ze swojej tolerancji, laicyzacji i demokracji Belgowie obudzą się z głową w… meczecie. I nie będą już mieć wyboru co do sposobu życia…

niedziela, 3 marca 2013

Nominacja




Jakiś czas temu nominowała mnie do zabawy przesympatyczna Kasia : http://czarrymarry.blogspot.be/2013/02/versatile-blogger.html

Bardzo mi miło i odpowiadam na siedem pytań, które przybliżą wam jaką osobą jestem :) Chociaż ci, którzy znają mnie od początku mego blogowania, wiedza o mnie sporo; swego czasu wiele tego typu zabaw przewijało sie przez blogi, była to wręcz swoista epidemia.
A więc do dzieła:

1) Uwielbiam pisać... Amatorka  - fotografka
2) Niepoprawna optymistka lubiąca siebie i innych ludzi, trochę niesmiała. Moją namiętnością jest podpatrywanie życia we wszystkich jego przejawach.
3) Mogłabym bez końca słuchać opowieści starszych ludzi...
4) Mój szwagier nazywa mnie: Kobieta-wiatr: ciągle w biegu i tysiąc pomysłów na minutę.
5) Zakręcona nieźle na punkcie zwierząt, wariatka na punkcie psów.
6) Roztargniona: nagminnie nie poznaje na ulicy nawet własnego męża.
7) Lubię chadzać swoimi drogami. Mimo, że bardzo towarzyska - dla równowagi potrzebująca samotności.

Kochani, trochę wyłamię się z reguł zabawy. Wiem, że mnóstwo osób brało już udział w tej zabawie, a są tacy co niekoniecznie lubią. Dlatego moje nominacje ograniczę do 5 blogów, spróbuję wybrać takie 'początkujące' blogi choć nie tylko. Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)
Oto wytypowane przeze mnie osoby:

http://ambitiouslyxcrazy01972.blogspot.be/
http://best-frieend.blogspot.be/
http://opolskaszafa.blogspot.be/
http://1kotka.blogspot.be/2013/02/99-sukienka-w-kolorze-wina.html#comment-form
http://4koty.blogspot.be/